niedziela, 14 października 2012

Sestyna II

Zawsze kiedy jestem przy tobie, to jakbym wdychał eter
Niecierpliwości spala mnie płomień i gotowy na umartwienia
umysł i ciało w rejonach dalekich bezwładnie żegluje.
Tak dziki jestem jakbym przed chwilą opuścił erem
i stanął u źródła spragniony anachoreta rozczochrany,
wpatrzony w ciebie (jak kiedyś) w Gloucester, w katedry witraż.

Uniesień na twarzy się maluje wielobarwny witraż
Lekkie członki unoszą się w niebiański eter,
na krawędzi szaleństwa, namiętnością rozczochrany.
Już myślę, że rozkosz blisko – nie wrócą umartwienia.
Otumaniony, nie przejmując się rozsądku sterem,
wprost na skały szaleństwa rozum mój żegluje.

Nie chcę wiedzieć dokąd żegluję
Nad głową nieba witraż.
Płynę do ciebie miłości szkunerem.
I ślę wieść tę w eter.
Skończą się umartwienia,
gdy czule ujmiesz mój łeb rozczochrany.

Marzę tak w skrytości ducha, gładząc włos rozczochrany,
wszystkie moje zmysły i żądza ku tobie żegluje.
Ale ty nie chcesz, żeby skończyły się moje umartwienia.
Nie dane mi zostać rycerzem osadzonym w witraż,
co wybrankę ratuje zwiewną jak eter,
Zegnaj laleczko – powtórzę za Chandlerem.

Przysłałaś mi straszną wiadomość kurierem
stał i uśmiechał się głupio na progu rozczochrany.
Czytałem łapczywie i czułem jak z powietrzem miesza się eter.
Po wzburzonym oceanie nicości bezwładnie ciało żegluje,
rozpadł się z brzękiem miłości witraż,
na szkła kolorowe – narzędzia umartwienia.

Eh! Nic nie dają umartwienia!
Nawet i te Wagnerem!
Liści jesiennych depcząc witraż,
biegnę przez park jak strzyga rozczochrany.
Za mną posępna melodia żegluje,
Walkiriami wypełnia się eter.

W końcu mam dość, nudne te umartwienia – mdły twój eter.
Nie chcę być rozczochrany. Niech zniknie witraż,
co czynił mnie zerem! Po oceanie twoim niech kto inny żegluje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz